Świat do góry nogami.

 
02.00. Otwieram oczy i wpatruję się w śpiącą w łóżeczku 6 miesięczną L. 
Co cię czeka w życiu?  Jak mam sprawić, żebyś była mądrą i szczęśliwą
dziewczynką. 

Tyle pracy muszę włożyć w wychowanie cię. Ale dla mnie to nie jest ciężar, to nie
jest coś czego się boję. 

Wiem że moja miłość daje mi siłę. Jestem spokojna. 
Śpisz ale ja wiem, że zaraz będziesz głodna. I jak zwykle idę do kuchni zrobić
butelkę i jak zwykle po drodze wchodzę do pokoju N. 

Moja córeczka śpi głęboko. Ma już 8 lat a dla mnie wciąż jest taka malutka.
Delikatnie nakłuwam  paluszek. 187. Trochę za dużo ale wiem, że dzisiaj szalałyśmy na sankach. 
Zostawiam więc cię śpiącą i idę do kuchni. 
 
Lubię tę porę. Podchodzę do okna. Lubię patrzeć na śpiące okna, na leniwe latarnie świecące jakby od niechcenia.
Gdzieś tam daleko jedno okno oświetlone.  
Ciekawe jaki powód? 
Ja wstaję by nakarmić moje maleństwo i zmierzyć cukier  śpiącej  królewnie. 
I tak już od 6 miesięcy. Nauczyłam się z tym żyć. Z tym cholerstwem.  
Nie, nie pogodziłam się. 
Pewnie do końca życia będę ją przeklinać,zaklinać,wyklinać...
Pewnie do końca  życia  będę kląć tak, że nawet szewc by się zawstydził. 
Ale mam prawo.  Mam prawo być wściekła, mam prawo nie godzić się na to,
mam prawo przeżywać to  po swojemu.  

Ale też nie będę z nią walczyć.  Bo wiem, że i tak nie wygram. 
Mimo mojego bólu i cierpienia pewnie nie mniejszego niż mojego dziecka wiem, że walka mi nic nie da. S
tracę tylko na to siły i zapał, który lepiej jest włożyć  pielęgnację i pomoc
mojej księżniczce.
Mam prawo nie godzić się z nią ale nie będę walczyć.  

Będę z nią żyć w zgodzie na tyle, na ile to jest możliwe.  
Doszłam do tego po paru miesiącach mojej żałoby. A początki były trudne...
 
Sierpień 2016
 
No dobra...muszę wstać. Tylko jak? Szwy bolą jak cholera, gorąco i duszno.  Obok mnie śpi N. A w łóżeczku obok parodniowa L. 
Jeszcze niepoślubiony niestety został wyeksmitowany do pokoju obok.  
N. tak bardzo stęskniła się za mną przez te parę dni ,jak poszłam do szpitala rodzić. 
Poza tym jako starsza siostra przecież musi mi pomóc w opiece. 
Nieważne ,że całą noc chrapie mi do ucha. Ona mi pomaga. 
No dobra pora karmienia. L. nerwowo kwili i czeka a ja szybciutko mierze N. cukier. 
Tak mało jeszcze wiem. Uczę się obu. 
Co karmienie-mierzenie. Przynajmniej nic nie przegapie. 
Cukry nam wariują. Na pewno coś źle robię. Tylko co? Analizuję cały dzień.
Mam czas. L. bardzo lubi długo jeść. 

Po czasie dojdę do tego, że lubiła „wisieć” ale to jeszcze nie teraz,
więc uparcie wstaję   z bólem i karmię.  
Modyfikuję przeliczniki. Postanowiłam, w pierwszej kolejności opanować
gotowanie.  

Mierze, liczę, ważę. Trwa to wieki, ale chcę nauczyć się wszystkiego bez korzystania z dobrodziejstwa w postaci przeróżnych aplikacji. 
Po co? A po to, żeby dojść do takiej wprawy, że nawet jak nie będę miała wagi
czy czegokolwiek to będę wiedziała ile co ma ww i ile tego podać.  

I wierzcie mi, że licząc wszystko na piechotę przez parę miesięcy,
już wiem i znam dużo produktów i potraw, które podaję N. bez liczenia. 

A jeśli mi się nie chce liczyć to mam Medtronic, Vitascale i stronę Ile waży.
Tam znajdziemy wszystko, co potrzebne do przeliczenia posiłku. 

Fajne mamy czasy. 
W tym czasie też skupiam się na pomaganie N. w zrozumieniu choroby.  
Moja niunia naprawdę panicznie boi się igieł i największy problem mamy
z Lantusem. 

Zastrzyk w udo jest nie do przejścia. Codziennie histeria, płacz i tłumaczenia . 
W takich chwilach tracę siły i wiarę, że może być lepiej. 
W takich chwilach ściśnięte  gardło nie pozwala mi oddychać.  
Każdy zastrzyk to kolejny cierń w moim sercu. 
Po czymś takim N. zasypia wykończona a ja uspokajam  się słuchając miarowego oddechu młodszej. 
Tej, która przyniosła jedyną radość w tym cholerny 2016 roku. 
 
Rok, w którym  już nic nie było takie samo. 
Rok, w którym moje życie stanęło na głowie. 
To że dzisiaj z wielkim trudem próbuje wstać z łóżka świadczy o tym,
że na świat przyszło szczęście. 

Ale przyszło tez na świat w chwilach załamania. 
Załamania chorobą N. ale też załamania choroba mojej mamy. 
W dniu, w którym padła diagnoza: cukrzyca typu 1 padły też inne słowa. 
Te skierowane do mojej mamy – czerniak.  
W dniu w  którym rodziłam moje drugie szczęście, moja mama miała zabieg. 
Ona też cierpi. Jest moją matką i cierpi, że nie może mi pomóc. 
Wciąż nie poślubiony w pracy a ja zostałam sama z dwójką dzieci i cukrzycą. 
 
Styczeń 2017
 
I teraz wciąż próbuję wstać po raz kolejny. 
Wstać z łóżka i wstać z kolan, na które powaliło mnie życie . 
Teraz jednak wiem, że  mam siłę. 
Mam siłę by codziennie wstawać nawet, jeśli miałabym co rusz upadać.  
Mam siłę, bo mam dla kogo. One nie pytają. One na mnie liczą. 
We mnie pokładają nadzieję,zaufanie,we mnie szukają bezpieczeństwa.  
I ja je im dam. Żebym miała nie wiem co zrobić to je im dam. Bo jestem MATKĄ!!!!!
 
Mama słodziutkiej N. 
 
(EDu)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz