02.00. Leżę w ciemnym pokoju. Za oknem szumi wiatr i słychać delikatne uderzenia kropelek o parapet. Pada deszcz i jest zimno. Przenikliwe zimno. Cieszę się, że leżę w ciepłym łóżku. W ciepłym mieszkaniu. Moje dzieci słodko i cichutko śpią. Mój poślubiony leży obok i cicho oddycha. Spokojnje. A ja już z przyzwyczajenia budzę się o 2 w nocy. Na telefonie podgląd cukru. Ale w razie czego obudzi mnie. Od kilku nocy już nic nie przerywa snu mojej córeczki. Wiem, że to chwilowe. Ze za dzień, dwa przyjdzie zmiana. Zawsze tak jest. Sytuacja zmieni się diametralnie. Tak jest z tą chorobą. Gdy już odpuszczaj i masz nadzieje, ze jest już opanowana to ona zaskakuje ze zdwojoną siłą.
Tak jak zaskoczyła nas ponad rok temu. Wtedy
nasze życie przewrócił się do góry nogami. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego co
znaczy strach o dziecko. To wtedy zrozumiałam co znaczy nie spać po nocach,
bojąc się zasnąć. Bojąc się, że nie zauważe zagrożenia. To wtedy nasze życie zaczęło się na nowo. Od
tego czasu nasze życie to w głównej mierze mierzenie cukru, liczenie pilnowanie
i wszechobecny strach.
Od tamtego czasu nie przesłała ani jednej
całej nocy. Ponad rok wstawania co dwie godziny. Ponad rok mierzenia co dwie godziny cukru. I
kłucie, kłucie, kłucie. ...
A za każdym kłuciem w moje serce wbija się
szpilka.
Trafiłam do grupy wsparcia. Tu znalazłam
zrozumienie. Tu jest gro osób tak samo myślących jak ja. To tu znalazłam przyjaciół
i bliskie mi osoby. Nieważne, że nigdy się nie widzieliśmy. Ze mieszkamy od siebie nierzadko serki
kilometrów. W sercu mamy to samo. I wiecie co...one zawsze są wtedy, kiedy je
potrzebuje. Ale ostatnio źle się dzieje. Nachodzą mnie myśli o opuszczeniu tej
grupy. Osoby mi bliskie są i będą
natomiast to co się dzieje – nie ma na to mojej zgody.
Pierwsza rzecz, która mnie zastanowiła to brak
solidarności. Niby każdy pisze jak to
jest super w tej grupie. Jak to wszyscy walczymy o nasze dzieci. OK. Tylko jak przychodzi do tej walki to chętnych
brak. Wspólna akcja zakończyła się udziałem może z 20 osób. A grupa
liczy ponad 4800. Czy to brak odwagi? Czy to chęć pozostania
anonimowym? Nie mam pojęcia. Wiem, że jak nie jestem na coś gotowa to nie mowie
wszem i wobec jak to będę murem i w ogóle.
Może nie jest to trendy ale taka już jestem. Przede wszystkim uczciwa
wobec siebie. Liczę siły na zamiary.
Jeśli wiem, że nie jestem w stanie czegoś zrobić, to nie obiecuje.
Mówimy, że dla naszych dzieci jesteśmy gotowi
na wszystko. Gdzie wiec jest to wszystko?
Ja wiem, że jestem gotowa góry przenosić aby tylko moim dzieciom nie
działa się krzywda. Czy każdy może to samo powiedzieć? Oczywiście dla jednych Mount Everestem będzie
opieka a dla innych walka o dobro. Jeszcze inni pójdą do piekieł by dziecku było lepiej. A jeszcze inni
pójdą do telewizji. Gotowi na wszystko aby opowiedzieć prawdę o życiu naszych
dzieci. Nasza prawdę. Ich prywatną prawdę. Prawdę każdego z nas. Bo każdy z nas inaczej
przeżywa tę chorobe i każdy z nas inaczej sobie z nią radzi. Inaczej nie znaczy
gorzej czy źle. Każdy ma prawo do życia
tak, jak sam tego pragnie i chce. Kim jesteśmy aby to oceniać? Nikt z nas nie ma takiego prawa. A jednak. Znajdują się tacy, którzy są mądrzejsi. Którzy wiedzą i mówią nam jak mamy żyć. Są tacy, którzy sami nic nie robią a potrafią
wytykać , takie czy inne nasze wybory. Każdy
z nas stara się żyć z tą choroba tak, jak potrafi. I tak jak potrafi walczy o
dobro naszych dzieci. I nikt, absolutnie
nikt nie ma prawa tego oceniać. A
najczęściej oceniają Ci co nic nie robią.
Nie ma na to mojej zgody.
My rodzice dzieci z ct1. To my wydawalismy się
tacy zjednoczeni. Przecież każdy z nas
ma to samo. Każdy z nas wie dokładnie
jak wygląda codzienność nasza. A jednak nie ma w nas jedności. Kłócimy się kto komu po co dlaczego. Zamiast wspólnie walczyć o refundację, to robimy podziały. Dzieci, dorośli, pompiarze, peny...jeśli w nas nie ma jedności, to kto będzie nas słuchał? Nie dzielmy nas na tych lepszych i gorszych.
Wszyscy jesteśmy tacy sami. Wszyscy mamy
to samo. A ciągle tylko czytam jak coś
komuś nie pasuje. Zawiść, hejt, nienawiść. ..nie ma na to mojej zgody.
Zawsze starałam się postępować tak jakbym
chciała żeby mnie traktowano. Jeśli ktoś
potrzebował pomocy nie czekałam.
Dzieliłam się wszystkim co wiedziałam i co miałam. Tak jak mnie uczono. W zgodzie ze swoim
sumieniem. i co..? Gdy ja poprosiłam o pomoc spotkało mnie gorzkie
rozczarowanie. 4 osoby do mnie
napisały. Ale wiecie co? Nie zniechęca
mnie to. Dalej będę pomagać wbrew wszystkiemu. Bo może ktoś kiedyś za to pomoże
mojemu dziecku.
Nie wytykam nic nikomu. Nie potępiam. Nie oceniam. Nie mnie to czynić.
Ale boli mnie, jak mało w ludziach
empatii. Jak nie potrafimy ze sobą
rozmawiać. Jak lekko nam oceniać i
wytykać błędy. Czy jeszcze mało bólu
mamy na co dzień?
Wiem jedno.
Kiedyś z czystym sumieniem będę mogła spojrzeć w oczy mojego dziecka
i powiedzieć, że zrobiłam wszystko co mogłam. Ze w każdej chwili mogłam spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że byłam uczciwa. Z czystym sumieniem będę mogła powiedzieć : tak, jestem gotowa oddać życie abyś Ty była szczęśliwa.
i powiedzieć, że zrobiłam wszystko co mogłam. Ze w każdej chwili mogłam spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że byłam uczciwa. Z czystym sumieniem będę mogła powiedzieć : tak, jestem gotowa oddać życie abyś Ty była szczęśliwa.
Mam tylko nadzieje, ze to co mamy, to co daje
nam ta grupa przetrwa. Ze będziemy pielęgnować przyjaźnie i starć się aby ta nasza
społeczność była jednością. Bo nikt nas
tak nie zrozumie jak my sami. Doceniamy
się wzajemnie i szanujmy. Tak bardzo każdy
z nas potrzebuje siły. Każdy z nas potrzebuje zrozumienia i wsparcia. To co mamy, co tu tworzymy to jest tylko nasze. Nie pozwólmy tego zniszczyć.
z nas potrzebuje siły. Każdy z nas potrzebuje zrozumienia i wsparcia. To co mamy, co tu tworzymy to jest tylko nasze. Nie pozwólmy tego zniszczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz