02.00.
Nie zdążyłam jeszcze zasnąć. Ciężki dzień mam za sobą. L. chora. Katar na
maksa, kicha i kaszle. A mimo to bez przerwy uśmiechnięta. Słońce mojego życia.
Natomiast drugie moje słońce już wychodzi z choroby. A ja walczę z cukrami. Dopiero
dzisiaj osiągnęłyśmy w końcu wynik poniżej 200. A ja osiągnęłam apogeum zmęczenia i stresu.
Idę do
N. Delikatnie nakłuwam paluszek. Ufff....113...czuje jak wielki ciężar spada mi
z piersi. N. Śpi spokojnie. A jeszcze niedawno był płacz i łzy i krzyk. Bardzo
płaczliwa i nerwowa jest ostatnio. A
może to nie ostatnio? Od jak dawna to się dzieje? Parę ostatnich miesięcy jest
coraz gorzej. Zaraz zaraz...przecież ona zawsze była wesoła i uśmiechnięta.
...czy ja coś Przegapiłam? Cofam się w
pamięci poszukując przyczyny i okresu kiedy to się zaczęło.
Teraz
jak sobie przypominam, to już pod koniec roku szkolnego coś się zaczęło dziać
niedobrego. N. miała problemy z zapamiętaniem
lekcji, często wybuchała płaczem
i była markotna. Nic jej się nie chciało.
Potem doszły problemy ze spaniem, wypadanie włosów i ta chudość. Potem wyniki, szpital i już wiadomo co było
dalej. Tak...Paniczny lek przed igła
i lekarzami. A tu szpital i to cholerstwo, które wymaga tyle kłucia....
dla mnie jako matki to był koszmar. Za każdym razem gdy pielęgniarka dawała zastrzyk- histeria. Paniczny lęk w oczach mojego dziecka i ja, która nic nie mogłam zrobić. Za każdym razem ta igła przebijała moje serce.
i lekarzami. A tu szpital i to cholerstwo, które wymaga tyle kłucia....
dla mnie jako matki to był koszmar. Za każdym razem gdy pielęgniarka dawała zastrzyk- histeria. Paniczny lęk w oczach mojego dziecka i ja, która nic nie mogłam zrobić. Za każdym razem ta igła przebijała moje serce.
Ten lęk
trwał bardzo długo. Do tej pory a minęło
już ponad pół roku N. nie weźmie zastrzyku bez misia w ramionach. A ja za
każdym razem umieram coraz bardziej.
Do tego
to zachowanie. Wystarczy, że coś powiem nie tak i ona płacze.
Bardzo szybko się denerwuje. Dopiero po czasie odkryłam, że to ma
związek z cukrami. Jeśli są wysokie to od razu widać. Jest apatyczna, nic jej się nie chce, jest
nerwowa i drażliwa. Bardzo szybko zmienia jej się nastrój. Jak ja mogłam tego wcześniej nie zauważyć. Wydawało mi się, że tak dobrze radzi sobie z
chorobą. Że rozumie,ba ...chwali się przed kolegami, że nie boi się zastrzyków.
A dopiero teraz do mnie dotarło, że to tylko oswajanie lęku. Ignorowanie go.
Pokazywanie światu ja się nie boję. ..a w głębi duszy cierpienie...jak ja,
pedagog z wykształcenia mogłam to przeoczyć? Tak szewc w dziurawych butach
chodzi. Tylko do cholery to nie są buty
tylko MOJE DZIECKO! !!!! Tak byłam skupiona na tym, że to ja musze
przeliczać, mierzyć, dawać zastrzyki,
pilnować pór, godzin, wstawać w nocy....tak byłam skupiona na tym ja,ja,ja, że
zapomniałam tak naprawdę ze to ona musi
to dźwigać. To ona jest chora. To ona
przechodzi piekło w domu, na podwórku, w szkole. To jej dzieciństwo, jej
życie, jej uczucia i jej cierpienie. Nie
moje. Ja jestem matką, która musi to robić.
To mój obowiązek. Tak jak moim
obowiązkiem jest nakarmić i przewinąć L.
Tak moim obowiązkiem jest dać jeść,
pić, dać lekarstwo, w tym
przypadku insuline. Nieważne jakie. Ja muszę to robić a w tym wszystkim
zapomniałam, że to nie o mnie chodzi. Ja jestem dorosła, dam sobie radę. A jak nie to połknę jakieś środki i do przodu. Byle pomóc mojemu
dziecku. To ona musiała się z tym zmierzyć sama. Teraz to widzę. Te wszystkie histerie, płacz, kłótnie to nic innego jak wołanie o pomoc!
Nie
możemy zapominać, oprócz insuliny i
pomiarów nasze dzieci potrzebują dużo więcej uwagi i wsparcia psychicznego. Do
tego wszystkiego musimy być jeszcze psychologami, pedagogami. Nie ważne jest wszystko inne. Musimy
tłumaczyć bo jeśli zrozumieją ,to jest szansa ze nie będą tak cierpieć. Tłumaczyć skąd biorą się takie nerwy,
odczucia. Bo one tego nie rozumieją. One
po prostu nie rozumieją i nie mogą sobie poradzić z tym. Uczucia trzeba
nazywać. Szczególnie te negatywne. Samo
nazwanie ich już w pewien sposób oswaja lęk przed nimi i przed nieznanym.
Teraz
juz nie denerwuję się jak widzę, że N. Mnie nie słucha. Podchodzę, przytulam i mówię jak bardzo ją
kocham. Czasami się buntuje ale zawsze to w końcu pomaga. Miłość jest najsilniejszym i najlepszym
lekiem. Miłość daje siłę i wiarę. Miłość
daje nadzieję, nadzieje ze moje starania przyniosą efekt. Ze w przyszłości moje
dziecko nie będzie miało powikłań i będzie normalnie żyć. Miłość daje nadzieję, że wynajdą lek. Lek na
całe zło. Tymczasem przestanę
narzekać. Mam piękne dzieci. Jestem
szczęśliwa .
Mama
słodziutkiej N.
(EDu)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz